niedziela, 16 marca 2008

Jaromir Nohavica, Zielona Góra, 15.03.2008 - a dokud se zpívá ještě se neumřelo


Cokolwiek nie napiszę, nie jestem w stanie oddać choćby części tego, co działo się na koncercie. To nie była zwykła promocja najnowszej płyty, zaledwie pięć utworów z niej zabrzmiało tego wieczoru. To była magia, zacząłem się nawet zastanawiać czy w którymś momencie nie zaczną po scenie chodzić duchy (vide "Rok Diabła"). Mieliście kiedyś wrażenie, że dopiero w momencie kontaktu na żywo z artystą, zaczynacie rozumieć dokładnie to o czym on śpiewa, ale ta chwila jest ulotna i gdy próbujecie pozbierać te myśli w całość po koncercie, jest już trochę inaczej? Coś umyka. Zaczęło się od "Darmodej" a skończyło na "Andel strazny". Co warte podkreślenia, nie był to tylko i wyłącznie koncert Nohavicy, chociaż wszystkie piosenki tego wieczora, bądź tekstowo, bądź muzycznie, bądź aranżacyjnie były jego. Na koncercie zaśpiewali też Antoni "Tolek" Muracki i Frank Viehveg. Tolek Muracki w języku polskim przepięknie zaśpiewał dwa utwory: "Moje mala valka" i "Svatebni". Frank Viehveg fantastycznie w języku niemieckim wykonał m.in. "Sarajevo" i "Dokud se zpiva". Co zagrał Nohavica? A między innymi "Ostravo", "Kometa", "Fotbal" (wspominając przy tym utworze o naszej sytuacji w przyszłych eliminacjach mistrzostw świata w piłce nożnej), "Ja si to pamatuju", "Ty ptas se me". Nohavica rozmawiał z publicznością cały czas w języku polskim. Po polsku zabrzmiała też "Gwiazda", jeden z najpiękniejszych utworów Nohavicy.A co robią Czesi gdy chcą posłuchać bossanovy? Włączają polskie radio :) Tak zapowiadał swoją "Cukrarską bossanovę" Nohavica.W jednym z bisów Tolek i Frank zaśpiewali wraz z Nohavicą "Dokud se zpiva" - genialny moment. Zwrotka po czesku, polsku i niemiecku. Trzech panów, którzy naprawdę umieją śpiewać. Nohavica dwa razy śpiewał a capella. Pierwszy raz gdy opowiadał o swoich tłumaczeniach oper Mozarta, co też genialnie odśpiewał (ciekawe czy w oryginalnym libretcie był też James Bond :)). Drugi raz na zakończenie koncertu "Andel strazny".
To jeden z takich koncertów, które chce się za wszelką cenę zachować w sercu i wszystkie dźwięki chciałoby się zatrzymać w uszach na zawsze. I tu następuje rozczarowanie: nie da się... Dwie cudowne, magiczne godziny. Aż zazdroszczę Poznaniakom, że to dopiero przed nimi.

Brak komentarzy: